No więc dla zwolennika slow cinema jak ja ten film będzie totalnym rollercoasterem dla wzroku i słuchu, zwłaszcza gdy jeszcze trzeba nadążać, by czytać napisy, jednakże jest to obraz bardzo dobry nie tylko dzięki dynamice, lecz również świetnie pokazanej labilności emocjonalnej bohaterów. Tak intensywnych i wygaszanych tak gwałtownie scen nie przypominam sobie, choć sporo z tych filmów o spotkaniach przy stole operuje podobną techniką obrazowania. Dla mnie najcenniejsze jest tu aktorstwo, bo pomimo struktury tej opowieści jest przecież bardzo kameralnie i to wszystko opowiedziane jest przez siedem twarzy i sylwetek, a całość buzuje niczym sytuacja z terapii grupowej, z której akurat wyszli na chwilę prowadzący. Słabi ludzie i siła trzymania gardy mimo wszystko. Relacje, które się zawiązują, rozpadają, pęcznieją od goryczy albo są po prostu za intensywne. Ludzie bliscy i obcy sobie, a tacy sami w tym, jak poniewierają nimi emocje. Pomysłowo zrealizowane, bo u Nathratha bohaterowie mówią to, co inni myślą i nigdy nie wypowiedzą. Podoba mi się również to, w jaki sposób jest to zamknięte czasowo, żeby film nie był przegadany.